piątek, 27 stycznia 2012

Avon Naturals Herbal - zestaw z pokrzywą i łopianem

Cześć dziewczyny :) Wybaczcie mi tak długą nieobecność, na szczęście sesja już ogarnięta (pozostało mi jedynie stworzenie pierwszego rozdziału magisterki ;) więc mogę w pełni oddać się blogowaniu. Dziś zaprezentuję wam dwa kosmetyki do włosów firmy Avon. Są nimi ziołowy szampon do włosów słabych i łampiwych z pokrzywą i łopianem oraz mgiełka do włosów również z ekstraktami z pokrzywy i łopianu. Kosmetyki pochodzą z linii Avon Naturals Herbal. Oto one:
Zacznę od szamponu:
  • jest go 250 ml w opakowaniu, koszt razem z mgiełką to ok. 13 złotych
  • zapach typowo ziołowy, ale przyjemny, po spłukaniu znika z włosów
  • konsystencja dość gęsta i treściwa, kolor kosmetyku jest taki "perłowy"
  • jego przeznaczenie to odbudowa słabych i łamliwych włosów
  • wydajność jest całkiem w porządku, wystarczy niewielka ilość na umycie całej głowy
  • co mówi producent: dobroczynna moc ziół jest znana już od wieków. Tradycyjna ziołowa mieszanka to cenne źródło składników i minerałów, które niezwykle korzystnie działają na urodę.  Naturals Herbal to linia kosmetyków, która śmiało korzysta z tych sprawdzonych receptur opartych na naturalnych skarbach. Nowe ziołowe szampony zapewnią włosom wszystko, czego potrzebują – zdrowie i piękny wygląd.
    Odżywczy szampon odpowiednio zadba o słabe i łamliwe włosy. Dzięki starannie dobranym naturalnym składnikom włosy stają się mocne, sprężyste i pełne blasku. Są też odpowiednio chronione przed niszczącym je łamaniem. Dzięki wyciągowi z pokrzywy kosmetyk wzmacnia strukturę włosów od cebulek aż po same końcówki. Natomiast łopian odżywia włosy, a także wspomaga ich naturalny wzrost. Systematyczne stosowanie szamponu przywraca im zdrowy wygląd i witalność.
  • co mówię ja: nie zauważyłam, żeby włosy były wzmocnione lub odżywione, ale nie wierzę, że jest w stanie zrobić to jakikolwiek szampon, bardzo dobrze oczyszcza włosy, ale nic poza tym, lubię też jego zapach
  • inną, dość kontrowersyjną kwestią jest jego skład: na drugim miejscu SLS... średni motyw jak na "naturalny, ziołowy szampon", niestety obawiam się, że jego "ziołowość" objawia się tylko w zapachu i nazwie, nie polecam go niestety
I drugi kosmetyk z zestawu, mgiełka do włosów:
  • jej pojemność to 125 ml, razem z szamponem kosztuje ok. 13 złotych
  • zapach taki sam jak w przypadku szamponu, ziołowy, szybko znika z włosów
  • konsystencja typowo "mgiełkowata", opakowanie ze spryskiwaczem i zatyczką, przezroczyste (widać ile ubyło)
  • jego przeznaczenie to łatwiejsze rozczesywanie włosów
  • wydajność dość słaba
  • moja opinia: rzeczywiście mgiełka pomaga mi rozczesać włosy, natomiast nie wzmacnia, ani nie nadaje blasku włosom, nie obciąża ich również, za co duży plus
  • skład równie słaby, jak szamponu: na jednym z pierwszych miejsc alkohol (!!), a gdzie ziołom do alkoholu :)
  • właściwie ma co do niego mieszane uczucia, z jednej strony jest fajny i ułatwia mi rozczesanie włosów po umyciu, ale ten alkohol w składzie nie jest już taki super, czy polecam czy nie, powiem tylko tyle - nie kupię ponownie
To by było na tyle. Trzymajcie się i do następnej notki, buziaki :)


niedziela, 22 stycznia 2012

Co jest w mojej torebce?

Hej wszystkim :) Dziś postanowiłam ukazać wam zawartość mojej torebki. Dość lekka tematyka, idealna na niedzielny wieczór :) Ok, zaczynamy:
 
Moja torba to typowy brązowy worek. Ostatnio "chorowałam" na tego typu torebki, ale cena skutecznie mnie odstraszała. Moja jest z Beshki, kupiłam ją całkiem niedawno na wyprzedaży. Zapłaciłam 44,90 zamiast 99,90. Ma krótki pasek do noszenia w ręku oraz długi, regulowany do noszenia na ramieniu. Jest bardzo pakowna, jednak ja (jak z resztą zaraz zobaczycie) ograniczam się do minimalnej zawartości torebki.
Co w niej jest:
I po kolei:
Rzeczy organizacyjne: notatnik (ten jest z Twojego stylu) i długopis oraz telefon ze słuchawkami. Mój model to dotykowy Samsung Corby. W notatniku często zapisuję listy zakupów oraz przepisy, jakie dostaję od koleżanek :) Natomiast planując jakieś wyjścia, czy wydarzenia korzystam z terminarza w telefonie.
Kolejno mój portfel (prezent z Anglii od koleżanki) oraz lusterko i mała kosmetyczka. Noszę w niej tampony i wkładki higieniczne, a także tabletki przeciwbólowe.
Jedyne kosmetyki oprócz kremu do rąk, czyli moje produkty do ust. Pomadki ochronnej tutaj brak, bo noszę ją w kieszeni kurtki :) Oprócz błyszczyków i szminki z Golden Rose noszę ze sobą również lakier do paznokci, gdyż często zakładam rajstopy i zawsze obawiam się oczek :)
Chusteczki higieniczne, żel antybakteryjny Carex oraz krem do rąk, aktualnie wykańczam krem różany z L'
Occitane. Jest całkiem ok i super pachnie :)
Jako ostatnie klucze, mój brelok z Irlandii :)
Wspomnę wam tylko, że prawie nigdy nie noszę ze sobą książek. Nie dlatego, że nie lubię czytać, bo wręcz uwielbiam. I paradoksalnie właśnie dlatego nie noszę ich ze sobą - kocham czytać w spokoju, w domu, przy cichej muzyce, a hałas w tramwaju tylko mnie rozprasza.
Ok, to by było na tyle. Czekam na posty dziewczyn, które jeszcze nie robiły tego tagu. A jeśli nie prowadzicie blogów, to napiszcie w komentarzu jakie skarby zawierają wasze torebki. Buziaki!


środa, 18 stycznia 2012

Napad na Rossmanna

Cześć wszystkim :) Moje egzaminy jak na razie (nie zapeszając ;) są do przodu, wobec tego postanowiłam zrobić sobie prezent i wpadłam do Rossmanna. W ciągu dwóch dni taki napad zrobiłam aż trzy razy ;) Oto moje zakupy:
podkład Max Factor Smooth Effect - ostatnio szukałam czegoś lżejszego (i nie ukrywam, tańszego), żeby nie rozstać się tak szybko z moim ulubionym podkładem z Estee Lauder, mój wybór padł na właśnie ten podkład z MF, akurat załapałam się na promocję i zapłaciłam za niego 29,90. Muszę przyznać, że kosmetyk jest bardzo lekki, krycie ma słabe, w kierunku średniego, ale trzyma się cały dzień i daje bardzo naturalny efekt
tusz Maybelline Colossal Volum' Express - mój ukochany tusz, zakupiłam wersję 100% black i zapłaciłam ok. 25 zł również w promocji (mam teraz farta do promocji ;) tusz idealnie pogrubia, wydłuża rzęsy, jak dla mnie jest niezastąpiony
 uwielbiam tę szczotę ;)
olejek myjący z pantenolem z Isany - miałam go już kilka razy, świetnie nawilża, bardzo ładnie pachnie (chociaż zapach nie każdemu odpowiada) po wylaniu na rękę i dodaniu wody uzyskujemy delikatna pianę, po spłukaniu olejku skóra jest mięciutka i gładka, ale nie ma aż takiego natłuszczenia jak po użyciu klasycznej oliwki, zapłaciłam za niego ok. 5 zł
dwa lakiery do paznokci w "roboczych" kolorach (tylko takie delikatne mogę nosić do pracy) - pierwszy to wibo Express growth w kolorze brudnego różu (nr 350), kosztował ok. 4,50, drugi zaś to jasny fiolet z Miss Sporty, seria Clubbing Colours (numer 344) i ten również kosztował mnie ok. 5 zł
olejek granat i awokado z Alterry - produkt przeznaczony do nawilżania ciała, jednak ja wzorem blogerek będę używać go do olejowania włosów (zobaczymy, jak będzie pachniał na włosach, bo w buteleczce nie pachnie zbyt zachęcająco :D) zapłaciłam za niego 13,50
i ostatnia rzecz, szampon babydream - kupiony właśnie w celu zmywania olejku z włosów (nie zawiera SLSów) ale przyda się także do mycia pędzli, wybrany ze względu na cenę - 3,99 :)

To by było na tyle. Dam znać jak sprawdziły się moje zdobycze, które kupiłam po raz pierwszy. A wy co ostatnio kupiłyście ciekawego? :) Pozdrawiam i do następnej notki!



niedziela, 15 stycznia 2012

The Body Shop - moje kosmetyki i przemyślenia

Hej dziewczyny :) Sesja w pełni, postanowiłam na chwilę odłożyć notatki i napisać coś dla was. Jako, że ostatnio nabyłam słynne masło z The Body Shopu, mój post będzie właśnie o tej marce. Kosmetyki tej firmy odkryłam dopiero w zeszłym roku dzięki youtube'owi i blogom. Wcześniej nie zaglądałam nawet do ich sklepów. Czy żałuję? Odpowiedź postaram się zawrzeć w poniższej notce. Oto zdjęcia produktów z TBS, które posiadam (jest ich aż 3;):
I po kolei:
Masło do ciała Passion Fruit do skóry normalnej i suchej.
Masło kupiłam tylko i wyłącznie ze względu na promocję, gdyż w regularnej cenie (65 zł) w życiu bym się nie zdecydowała. Zapłaciłam za nie 33 zł. Ma przyjemny, aczkolwiek mocny zapach marakui, co nie każdemu może się spodobać. Jak na razie lekko mnie drażni, ale zobaczymy. Bardzo przypomina mi średnio lubiane przeze mnie masło z Farmony o zapachu Liczi i Rambutanu. Zapach długo utrzymuje się na skórze. Masło sprawia, że skóra jest mięciutka i bardzo dobrze nawilżona. Dobrze się też wchłania nie pozostawiając tłustej warstwy, ale też nie znikając od razu. Opakowanie jest poręczne i szczelne. Konsystencja?
Masło jest bardzo treściwe i gęste - właściwie jego gęstość mnie totalnie zaszokowała ;) Dzięki temu mamy pewność, że będzie wydajne. Bardzo fajną rzeczą jest zabezpieczenie pojemniczka z masłem:
dzięki temu mamy pewność, że nikt przed nami nie otwierał go i nie wkładał do środka paluchów.
Ogólnie masło to bardzo fajny kosmetyk, ale nie za cenę regularną. Ponownie kupię tylko wtedy, kiedy znowu pojawi się na nie promocja.
Kolejnym, drugim kosmetykiem, jaki mam z TBS jest Eko Szampon do włosów zniszczonych i wysuszonych. Szampon nie zawiera SLS-ów, parabenów, sztucznych barwników i alegrenów.
Kupiony w totalnej desperacji, kiedy moje włosy były w fatalnym stanie po szamponie w kostce z Lush'a. Cena to też akt desperacji - 35 zł za 400 ml. Chociaż w tym przypadku mam przeczucie, że były to dobrze wydane pieniądze. Szampon służy mi od początku września i nadal jeszcze trochę zostało (a myję włosy co 2, 3 dni). Jest bardzo wydajny, zaledwie kropla wystarczy na dokładne umycie włosów. Szampon jest na tyle bogaty, że po jego użyciu właściwie nie trzeba używać odżywki. Włosy są dobrze oczyszczone, ale nie poplątane. Po prostu zdrowe i błyszczące. Jak z konsystencją?
Jest dość gęsta - syropowata wręcz. To właśnie sprawia, że kosmetyk jest aż tak wydajny. Póki co w szamponowej kolejce oczekuje kosmetyk z Avonu, z ich serii Naturals Herbal. Nie wiem czy kupię ponownie, chociaż to najlepszy szampon, jaki miałam kiedykolwiek.
I ostatnia rzecz, a właściwie akcesorium - drewniany grzebień o szeroko rozstawionych zębach.
Grzebień już kiedyś pojawił się u mnie w ulubieńcach listopada. Nadal go bardzo lubię :) Na wizażu jest porównywalny do słynnego Tangle Teezera, za którego nie zapłaciłabym nigdy ponad 50 zł. Mój grzebień kosztował 16 zł i biorąc pod uwagę, że będzie mi służył (mam nadzieję) kilka lat, jest to rozsądna cena. To ratunek dla moich splątanych włosów, które po myciu ciężko mi było rozczesać. Dzięki temu cacku problem zniknął. Nie tracę masowo włosów podczas wyrywania ich zwykłym grzebieniem. Drewniany sprawdził się u mnie idealnie.
Podsumowując The Body Shop to naprawdę dobra i porządna firma. Ich kosmetyki są dopracowane w stu procentach, co uwidacznia się w cenie, ale również zapewnia o ich bardzo wysokiej jakości. Na pewno na lato zakupię sobie jeszcze polecany przez wizażanki balsam w spray'u. Póki co, używam  mojego masełka.
A wy używacie kosmetyków z The Body Shop? Jakich? I co o nich myślicie? Pozdrawiam !

czwartek, 12 stycznia 2012

Delikatny manicure

Hej dziewczyny! Natłok spraw obecnie nie pozwala na tak częste blogowanie i komentowanie waszych postów, jak bym sobie tego życzyła :( Niestety sesja, nauka, a w międzyczasie bieganie do pracy oraz początek załatwiania spraw związanych ze ślubem (to akurat stety :) to moje aktualne zajęcia. Dziś na szybko postanowiłam pokazać wam mój obecnie ulubiony lakier, który pasuje naprawdę na każdą okazję i do każdego stroju. Dodatkowo sprawia, że paznokcie wyglądają na bardzo schludne i zadbane. Oto obiekt moich lakierowych westchnień :
Jest to lakier z Wibo, kolekcja French Manicure w numerze 9. Lakier kupiłam przelotem w Rossmannie za 6,19 :) Na zdjęciu widzicie dwie warstwy, natomiast i jedna wygląda ładnie (tylko, że kolor jest bardziej mleczny, aniżeli różowy). Trzy warstwy dają już pełne krycie bez widocznych białych części paznokcia. Ogólnie jest to mój obecny ulubieniec, mogę go użyć i na egzamin i do pracy. Jak wspomniałam, pasuje do każdego ubioru.
Pozdrawiam serdecznie znad stosu notatek :) Buziaki! I powodzenia studentki :)

sobota, 7 stycznia 2012

Moje nowości inglotowskie

Witajcie :) Nie od dziś wicie, że jestem wielką fanką cieni marki Inglot i właściwie każda moja wizyta na ich stoisku kończy się zakupem :D Nie inaczej było również ostatnio. Po obejrzeniu filmiku florenceBeauty o ulubieńcach grudnia (tak, jestem yt victim:) zapragnęłam perłowych odcieni ciemnego brązu (mimo, że mam dwa w Sleek Au Naturel;) oraz ciemnej zieleni. Przepadłam także dla pięknej miedzi, która idealnie podkreśla niebieską tęczówkę. Odcień łososiowy przygarnęłam tak "na doczepkę". Zobaczcie zdjęcia:
Numery:
A tak cienie prezentują się na ręku ( w tle moja paleta magnetyczna całkowicie zapełniona, nakładam sobie szlaban na cienie, przynajmniej na razie:D):
Muszę przyznać, że jedyne cienie jakie obecnie posiadam, to właśnie Ingloty oraz dwie paletki Sleek (ale z Au Naturel nie jestem do końca zadowolona). W ogóle jakoś aura za oknem nie sprzyja mi malowaniu oczu różowymi czy morelowymi cieniami. Teraz moimi ulubionymi makijażami są makijaże typu mono - jeden cień na całą powiekę (przepięknie wygląda ten miedziany), dodatek czarnej, roztartej lekko kreski i wytuszowanie rzęs.
A jak najchętniej teraz malujecie się wy? Pozdrawiam !

środa, 4 stycznia 2012

Zimowe paznokcie

Hej kochane :) Dziś przychodzę do was z zimowym manicurem. Teraz maluję paznokcie bardzo często, praktycznie co 2, 3 dni zmieniam lakier :) Dziś pognałam do Natury sprawdzić, czy coś ostało się jeszcze z kolekcji Crystalliced dla Essence. Jest to kolekcja kosmetyków do makijażu inspirowana zimą, śniegiem i lodem. Wyczaiłam naprawdę uroczy lakier, oto on:
Jest to piękny bladoniebiesko-szary lakier ze złoto-fioletowymi, delikatnymi drobinkami w numerze 04 Ice Eyes Baby. Na tym zdjęciu chyba lepiej widać drobinki:
Tutaj lepiej widać te drobinki. Lakier jest naprawdę piękny i idealny na obecną porę (mimo braku śniegu i plusowych temperatur na dworze:)
Z tej kolekcji zakupiłam jeszcze cień do powiek w kremie w numerze 04 Ice Age Reloaded. Jest to beżowy kolor ze złoto-fioletowym, małym brokatem. Zdjęcie:
To by było na tyle. Napiszcie mi czy się skusiłyście na coś z tej limitowanki, a jeśli tak, to na co. Buziaki :)



poniedziałek, 2 stycznia 2012

Kosmetyczne podsumowanie 2011 roku

Hej wszystkim :) Witajcie po Sylwestrze, mam nadzieję, że spędziłyście go równie szampańsko i wyśmienicie jak ja :) Dziś postanowiłam umieścić post o swoich kosmetycznych hitach minionego roku. Właściwie tak naprawdę kosmetyką i wizażem zaczęłam interesować się dopiero pod koniec 2010 roku, tak więc większość kosmetyków, które teraz zaprezentuję będą zapewne dla was znane od lat. Najpierw jedziemy z pielęgnacją, potem zaś kolorówka. Ok, to zaczynamy:
Jako pierwsza będzie emulsja do mycia twarzy Cetaphil. Do tej pory do mycia buzi używałam Garnierów i tym podobnych żeli myśląc, że służą mojej cerze. Rzeczywiście, oczyszczały rewelacyjnie, ale produkcja sebum wcale się nie zmniejszała, a nawet, o zgrozo, rosła. Przy Cetaphilu nie mam tego problemu, również świetnie oczyszcza mi twarz, ale nie ściąga ani nie wysusza. Jest idealny :)
Kolejnym kosmetykiem roku jest płyn micelarny (wszystkie przetestowane przeze mnie w tym roku, a były to Bioderma Sebium, AA Wrażliwa Natura i AA do cery suchej). Wszystkie te produkty zmywają makijaż nie pozostawiając tłustej powłoki, są delikatne (zmywam nimi nawet makijaż oczu) i nie zawierają sztucznych barwników, alergenów ani parabenów.
Jako ostatni prezentuję krem pod oczy z serii AA Wrażliwa Natura 20+. Mimo, iż mam 23 lata jeszcze nigdy nie używałam kremu pod oczy. Nie miałam nigdy wielkich cieni, ani worków, stąd brak takiego produktu w mojej kosmetyczce. Na krem skusiłam się kupując trio kosmetyków tej serii za śmieszną cenę. Ten produkt delikatnie nawilża moją skórę pod oczami, tak odświeża spojrzenie. No i mam wrażenie, że dbam o swoją skórę wielowymiarowo :)
A teraz produkty do makijażu. Zaczynam od rzeczy rewolucyjnej, bazy pod cienie z Artdeco. Kupiłam ją w lutym, albo w marcu. Dzięki niej rozwiązał się mój problem z makijażem na tłustych powiekach. Niestraszne mi kilkanaście godzin w pracy i na uczelni, ani nawet całonocne imprezy, cienie ani drgną :) Produkt też jest bardzo wydajny, zużyłam go dopiero połowę. Nie zasechł, nie zmienił konsystencji. 
Kolejne hity to róże do policzków. Posiadam aż (:D) trzy, a właściwie dwa, bo jeden to cień, który używam również jako róż z uwagi na jego delikatny, chłodny kolor. Aż trudno uwierzyć, ale dopiero w tym roku zaczęłam używać tego typu kosmetyków. Moim ulubionym jest ten z MAC ("pamiątka" z wakacji w Anglii:) w odcieniu Peaches, piękna, ciepła brzoskwinka nadająca cerze zdrowy rumieniec.
Przedostatnim hitem jest korektor w kremie MAC Studio Finish Concealer, ja mam w odcieniu NW 20. Do tej pory używałam korektorów w sztyftach, które kryły dość słabo. Korektor z MACa jest świetny, idealnie kryje, kolor jest bardzo naturalny (w ogóle gama kolorystyczna MACa powala na kolana:). Produkt godny polecenia. Nie schodzi w ciągu dnia, nie rozmazuje się, jedynym minusem jest opakowanie, bo trzeba w nim grzebać palcami, a jest to mało higieniczne. Ale mimo tego korektor zdał egzamin śpiewająco :)
I ostatni produkt - marzenie, puder bambusowy z Biochemii Urody. Wspaniale matuje na kilka godzin cerę tłustą, wykańcza makijaż, nie nadaje dodatkowego koloru podkładowi, nie bieli. Do tego jest megawydajny i tani. Owiany wielką sławą na yt i blogach, ale jest to sława w pełni zasłużona. Bardzo polecam :)

To by było na tyle. Napiszcie mi jakie są wasze ulubione kosmetyki 2011 roku, jestem bardzo ciekawa. Przesyłam pozdrowienia i do następnego razu :)