wtorek, 30 października 2012

Ulubieńcy października

Hej! Kolejny miesiąc minął nie wiadomo kiedy, nadszedł więc czas na jego podsumowanie. Kilka kosmetyków mnie zdecydowanie urzekło i to o nich będzie dziś mowa.  A oto ulubieńcy mojego drugiego (po maju) najbardziej ulubionego miesiąca roku:
I po kolei:
  • Francuska glinka zielona, zrobsobiekrem.pl - pisałam o niej TU, idealna maseczka dla cery tłustej i mieszanej, używam raz w tygodniu, jestem z niej bardzo zadowolona
  • Babydream fur Mama, lotion przeciw rozstępom - kupiony przez mojego męża omyłkowo, ale sprawdza się idealnie, super nawilża, chociaż, aby go rozsmarować dokładnie trzeba poświęcić chwilę, ma wspaniały, taki "dziecięcy" zapach, który uspakaja i ułatwia mi zasypianie :)
  • Nivea dry comfort, antyperspirant w kulce - rzeczywiście chroni nawet podczas intensywnych ćwiczeń, ładnie pachnie, nie pozostawia śladów na ubraniach, jest tani, czego chcieć więcej :)
  • Isana, krem do rąk z 5% stężeniem mocznika - to chyba pierwszy krem do rąk w moim życiu, który używam regularnie, ma bardzo przyjemny skład (m.in. mocznik, wosk pszczeli, masło shea i panthenol), daje mocne nawilżenie i trochę czasu trzeba poświęcić, aby go dokładnie rozsmarować, dlatego używam go tylko w domu, jedyne, do czego mogłabym się przyczepić to intensywny, słodkawy zapach, ale idzie się przyzwyczaić :)
  • Ściereczka muślinowa - pokazuję wam nową, jeszcze nierozpakowaną, używana do demakijażu wraz z jakimś żelem zastąpiła mi peeling, skóra jest po niej oczyszczona, gładka i miękka
I teraz kolorówka:
  • Essie, good to go, top coat - najlepszy lakier nawierzchniowy, jaki miałam, utwardza manicure w kilka minut i sprawia, że lakier trzyma się kilka dni dłużej
  • Catrice 420, Dirty Berry - mój ulubiony kolor lakieru do paznokci w październiku, idealny na tę porę roku, ze srebrnymi drobinkami, po prostu piękny :)
  • Sephora, Eyeliner w płynie w kolorze 16 black purple - często robiłam sobie nim kreski na powiece (a w tym miesiącu coś mnie wzięło na grube krechy ;) daje mocno nasyconą, fioletową kreskę, a pędzelek umożliwia narysowanie nawet cieniutkiej kreski
  • Cienie Inglot, kolory: 422 pearl, 378 matte i 325 matte - służyły mi z rana, kiedy ledwo zwlekałam się do pracy i miałam niewiele czasu na makijaż, na powiekę nakładałam bazę i robiłam kreskę skośnym pędzelkiem na mokro, ożywiały moją cerę i utrzymywały się aż do zmycia
  • ostatnia rzecz, czyli gumka do włosów z H&M - sprawia, że zwykły kucyk wygląda ciekawie, ta górna cześć jest zrobiona z czegoś podobnego w fakturze i kolorze do kości słoniowej, przy świetle sztucznym delikatnie odbija światło
To tyle. Dziś wieczorem postaram się odwiedzić wasze blogi, bo mam wielkie zaległości. Trzymajcie się!

środa, 24 października 2012

Lakier Essie Ballet Slippers + moja nowa miłość

Witajcie! Chłodna jesień już pełną parą, czy wy też ostatnio nie macie ochoty ani siły na nic? Ja najwidoczniej przechodzę właśnie jakieś jesienne przesilenie (co odbija się też na stanie moich włosów niestety). W te szare i bure dni nie za bardzo chce mi się malować paznokcie, spędzać dłuższy czas na starannym nakładaniu na nie kolorowych emalii, które niemniej jednak może ożywiłyby mój nastrój ;) Dlatego nadszedł czas, abym pokazała wam mój absolutnie ulubiony lakier do paznokci. Buteleczkę już na blogu widziałyście, ale nigdy nie prezentowałam go na paznokciach. Mowa o lakierze Essie Ballet Slippers, który towarzyszył mi w jednym z najważniejszych dni mojego życia, czyli w dniu ślubu. Kolor ten kupiłam właściwie omyłkowo, bo wybierałam się do Super-Pharmu po kultowy Mademoiselle. Stojąc przy ich standzie nie zastanawiałam się zbyt długo, tylko chwyciłam za bladoróżową emalię, pod którą widniał podpis Mademoiselle. W domu okazało się jednak, że nie jest to ten odcień, ktoś po prostu inaczej poukładał buteleczki, a ja gapa tego nie zauważyłam. Mimo tego kolor bardzo przypadł mi do gustu i od połowy czerwca bardzo często mi towarzyszy. Zobaczcie jak wygląda na zdjęciach:
Ballet Slippers to jeden z tych uniwersalnych i eleganckich kolorów pasujących do wszystkiego i na każdą okazję. Sprawia, że dłonie prezentują się pięknie, delikatnie i profesjonalnie. Samo malowanie również jest bardzo wygodne i bezproblemowe. Na zdjęciach widzicie dwie warstwy i paznokcie lekko prześwitują przez lakier, po trzeciej warstwie jednak płytka jest już pokryta całkiem bladoróżową, mleczną emalią. Pędzelek również jest w sam raz, lakier ładnie trzyma się bez topa około pięciu dni. Szczerze polecam!
A teraz kilka słów o mojej nowej miłości. Od razu powiem, że nie jest to nic oryginalnego, ba, nawet coś już baaardzo oklepanego, ale na prawdę wartego uwagi i rozgłosu :) Mowa o woskach zapachowych od Yankee Candle. Wiem, wiem, zewsząd płyną już posty na ten temat, szczególnie w okresie jesiennym. Ja długo wzbraniałam się od zakupu tych produktów, gdyż myślałam, że są mi one niepotrzebne do szczęścia. Przedwczoraj dostałam spory zapas wosków oraz kominek jako dodatek do prezentu urodzinowego od męża. Już po pierwszym zapaleniu wiedziałam, że będzie to moja nowa mała obsesja :) 
Moje woski to: Camomile Tea (czyli napar z rumianku, będzie wspaniale odprężał i koił), Vanilla Cupcake (intensywny aromat waniliowej babeczki), Clean Cotton (zapach świeżego, wysuszonego letnim wiatrem prania), Cranberry Chutney (czyli sos żurawinowo-pomarańczowy z dodatkiem rodzynek) oraz Black Cherry (najprawdziwsza, intensywna czereśnia). Woski, jak i inne produkty Yankee Candle we Wrocławiu można dostać w Mydlarni Wrocławskiej przy ulicy Wita Stwosza (niedaleko salonu Lilou) i kosztują 7 złotych za sztukę. Podobno są także dostępne w sklepie Organique w Galerii Dominikańskiej i w Renomie. A tak wygląda mój ufo-kominek, który mąż zakupił w Piotrze i Pawle :)
W nim mój faworyt, wosk o zapachu Fluffy Towels, czyli miękki, puszysty ręcznik :) Świeży, rześki, a przy tym ciepły aromat, który sprawia, że pomieszczenie pachnie czystością i niesamowicie kojarzy mi się z moim domem rodzinnym. Wosk ten palę już trzeci dzień, a wciąż jest go sporo, aromat nadal jest mocny, więc śmiem twierdzić. że ten zapas wystarczy mi chyba na kilka tygodni. Czekają mnie więc baardzo udane jesienne wieczory :)
Na sam koniec mój wczorajszy bukiecik urodzinowy, który mąż przyniósł mi wracając z pracy. Prawda, że śliczny? Czy was też o wiele bardziej zachwycają takie małe bukieciki zamiast bukietu z dużych, ciętych kwiatów? :)
Na dziś to tyle. Wracam do drugiej części trylogii Millenium, oczywiście w akompaniamencie zapachu Fluffy Towels i tak zamierzam spędzić mój dzisiejszy, wolny dzień :) Pozdrawiam was mocno, trzymajcie się!

sobota, 20 października 2012

Francuska glinka zielona czyli maskujemy się

Cześć wam! Dziś pogoda iście wiosenna, gdyby nie te spadające liście z drzew :) Ja postanowiłam natomiast zaprezentować wam francuską glinkę zieloną, którą kupiłam jakiś czas temu. Glinkę zamówiłam na stronie internetowej z półproduktami i kosmetykami naturalnymi zrobsobiekrem.pl.
Co mówi o niej producent?
Glinka zielona French green clay wydobywana w kopalniach we Francji. Całkowicie naturalny produkt o najwyższej jakości, suszony na słońcu, bezpiaskowy.

INCI: Illite (green clay)

Skład mineralny: około 20 różnych soli mineralnych: krzem, magnez, wapń, potas, fosfor, sód i inne oraz cały szereg mikroelementów i pierwiastków śladowych: selen, molibden, cynk krzem, mangan, miedź, selen i tlenki żelaza.
Wygląd i konsystencja: zielony drobny proszek, pył.
Gęstość nasypowa: około 0.5 g na 1 ml (płaska łyżeczka 5 ml waży około 2.5 g).

Właściwości i zastosowanie:
Glinka zielona znajduje zastosowanie przede wszystkim w pielęgnacji cery tłustej i trądzikowej. Posiada silne własności odtłuszczające, matujące, oczyszczające i lekko złuszczające skórę. Działa przeciwzapalne, przyśpiesza gojenie skóry, remineralizuje ją i oczyszcza z toksyn.

Glinkę zieloną można używać także jako surowiec do produkcji kremów, mleczek i toników. W kosmetykach powoduje efekt matowienia, absorbuje nadmierną produkcję łoju oraz wzbogaca krem w mikroelementy i sole mineralne.

Zastosowanie w kosmetykach:
Do 100% maseczki
Do 2% kremy, mleczka, toniki.

Glinka zielona nie rozpuszcza się w wodzie, dodajemy ją do fazy wodnej, w której się zawiesza, w przypadku toniku należy wstrząsnąć butelkę przed każdorazowym użyciem.
Przykładowe maseczki:
• Dla cery tłustej i trądzikowej
Glinka zielona - 2 płaska łyżeczka 5 ml
1% kwas hialuronowy - płaska łyżeczka 5 ml
Na koniec dodać wody lub hydrolatu by uzyskać konsystencję papki.

• Maska na włosy
Wymieszać 4 płaskie łyżeczki 5 ml glinki, 20ml wody i 10 ml oleju rycynowego.
Powstałą papkę nanieść na włosy i trzymać przez 20 minut. Maskę zmyć delikatnym szamponem.
Systematyczne stosowana maseczka zmniejsza łamliwość i wypadanie włosów, poprawia ukrwienie skóry, działa przeciwłupieżowo.

Kąpiel z glinką zieloną
10 łyżek glinki wsypać do wanny z ciepłą wodą i dokładnie wymieszać.
źródło: www.zrobsobiekrem.pl
Co ja o niej myślę?
Produkt jest drobno zmielony, koloru jasnozielonego i w zasadzie nie pachnie wcale. To fantastyczna odmiana po algach morskich :) Glinkę zieloną używam zgodnie z zaleceniami producenta, czyli robię sobie z niej maskę na twarz. Konsystencję papki uzyskuję poprzez dodanie kwasu hialuronowego oraz wody mineralnej wedle proporcji podanych na stronie. Tak przygotowaną miksturę nakładam na suchą, oczyszczoną twarz na 15 do 20 minut. Trzeba jednak pilnować, żeby glinka nie zaschła nam na buzi. Podobno sucha traci swoje właściwości. W tym celu spryskuję twarz co jakiś czas wodą termalną. Przygotowując glinkę nie powinno się korzystać z metalowych misek i łyżek, według chemików zachodzą wtedy niechciane reakcje. Ja w tym celu używam szklanej miseczki oraz drewnianego patyczka. 
Po zmyciu moja buzia jest wyraźnie bardziej matowa i oczyszczona, a w dodatku wygładzona. Na plus zaliczam również to, że działanie glinki nie jest intensywne, nie ma mocnego uczucia ściągnięcia, czego nie lubię w maseczkach. Polecam wszystkim cerom tłustym oraz mieszanym, warto wypróbować :)
Trzymajcie się i do następnej notki!

czwartek, 18 października 2012

L'biotica, Kolagenowe płatki pod oczy

Hej! Ostatnio (tzn w zeszłym tygodniu ;) postanowiłam w końcu użyć po raz pierwszy kolagenowych płatków pod oczy firmy L'biotica, które pokazywałam wam w niedawnym poście zakupowym. Poranne wstawanie, chroniczne niewyspanie i choroba sprawiły, że w tamtym tygodniu wyglądałam jak przysłowiowe siedem nieszczęść. I chociaż zwykle taki stan nie odbija się na mojej twarzy, to tamtego tygodnia moje oczy były lekko podpuchnięte, a worki pod nimi uwydatnione. Sięgnęłam więc po płatki nasączone kolagenem, lukrecją i ginko, które miały zredukować ten stan, rozświetlić moje spojrzenie oraz ujędrnić okolicę oczu. Wzięłam je za swoje punkty podczas zakupów w Super-Pharmie, normalnie kosztują w okolicach 10 złotych. Co z tego wyszło?
Najpierw przedstawię wam produkt:

Płatków w opakowaniu jest 3 razy po 2 sztuki. Są szczelnie zapakowane w foliowe opakowania, więc nic nie powinno im się stać aż do momentu otwarcia. Producent zapewnia na opakowaniu, że płatki redukują cienie i obrzęki, rozświetlają zmęczoną skórę oraz intensywnie ujędrniają.
Co powinnyśmy zrobić?
Umyć i osuszyć buzię, a następnie wyjąć płatki z opakowania i przykleić je do skóry pod oczami. Pozostawić na 20, 30 minut, a po odklejeniu wmasować pozostałość w skórę. Gdybyśmy chciały uzyskać efekt trwałego odmłodzenia (taaaa ;) producent zaleca, aby stosować je raz lub dwa razy w tygodniu.
Ok, a więc teraz moje spostrzeźenia.
Na początek pokażę zdjęcie swoich oczu przed nałożeniem płatków:
jak widzicie, smętne spojrzenie, widoczne opuchnięcia i lekko sinawa obwódka wokół oczu. 
Kolejne zdjęcie, już z płatkami:
są ogromne, prawda? dlatego w kolejnych użyciach poprzecinałam następne sztuki na pół. Tak pochodziłam pół godziny, nic mi się nie zsuwało z twarzy, płatki ściśle przylegały do skóry.
A teraz długo wyczekiwany efekt po:
widzicie jakąkolwiek różnicę? Ja raczej żadną. Zdjęcia robiłam w mało słoneczny dzień w odstępie półgodzinnym i w tym samym miejscu. Jedno, co zauważyłam, to ukojenie skóry. Niemniej jednak spodziewałam się nieco mocniejszego efektu. Zadziwiło mnie również to, że producent zapewniał, że po zdjęciu płatków pozostanie żel, który można wmasować w skórę. Niestety u mnie nic takiego nie zostało, płatek był całkiem suchy i tak samo skóra, do której był przyklejony. Płatków używałam jeszcze dokładnie 4 razy i również nie zauważyłam żadnych zmian w wyglądzie moich okolic oczu. Ale czy to tylko tzw. pic na wodę oceniać nie chcę i nie będę, bo każda z nas może mieć inne odczucia. W moim przypadku niestety nie nastąpiło chyba żadne rozświetlenie czy redukcja cieni. Ot, taki bajer, fajny przed imprezą czy egzaminem, aby poczuć ukojenie skóry i się zrelaksować.
A co wy myślicie o takich produktach? Używałyście ich kiedykolwiek? Pozdrawiam, byle do piątku :)

sobota, 13 października 2012

Isana, Odżywka do włosów Połysk jedwabiu

Hej wszystkim!
Mam nadzieję, że tym postem wrócę już na właściwe tory blogowania. Czuję się lepiej, aczkolwiek jeszcze nie idealnie i baaardzo dziękuję za życzenia szybkiego powrotu do zdrowia :) Dziś natomiast będzie o odżywce do włosów z Isany. Wiecie, że ostatnio postanowiłam jeszcze intensywniej pielęgnować swoje włosy. Jakiś czas temu podczas wizyty w Rossmannie przypomniałam sobie o wycofanej z drogerii odżywce Isany z olejem babassu. Na półce zauważyłam coś bardzo podobnego, również produkt Isany, również w kolorze różowym, jednak zamiast oleju babassu proteiny pszenicy, panthenol i witamina B3. Postanowiłam spróbować. Oto ona:
Rzut oka na tył opakowania:
Isana - odżywka połysk jedwabiu do włosów suchych i zniszczonych.
- z wysokowartościowymi proteinami pszenicy
- z panthenolem i witaminą B3
- produkt przebadany dermatologicznie
- przeznaczony do codziennej pielęgnacji włosów.
Zastosowanie: po każdym myciu włosów wmasować w wilgotne włosy, pozostawić na krótko i starannie spłukać.

Skład: Aqua, Cetearyl Alcohol, Glyceryl STearate SE, Propylene Glycol, Quaternium-87, Panthenol, Behentrimonium Chloride, Isopropyl Alcohol, Stearamidopropyl, Dimethylamine, Phenoxyethanol, Hydrolyzed Wheat Protein, Niacinamide, Parfum, CItrid Acid, CI 6185
info: www.wizaz.pl
Opinie wizażanek: KLIK

Moja opinia:
  • cena - odżywka jest śmiesznie tania, za 300 ml w promocji zapłacimy 3,99 zł., jej normalna cena to w okolicach 5-6 zł. 
  • opakowanie - plastikowe, miękkie, przezroczyste, szata graficzna nie powala, chociaż nie ma na nim też natłoku informacji, zawiera w sobie 300 ml produktu
  • ważność - odżywka jest ważna 12 miesięcy od otwarcia
  • konsystencja - nie jest ani bardzo zbita i gęsta, ani też nie ekstremalnie rzadka, po nałożeniu moje włosy w tempie natychmiastowym ją "wypijają", nie obciąża włosów i nie sprawia, że szybciej się przetłuszczają
  • zapach - dość mocny, różano-pudrowy, ale po wysuszeniu włosów zanika
  • wydajność - jest dość wydajna
  • spłukiwanie - bezproblemowe i szybkie
  • działanie - tu jest gorzej, odżywka przede wszystkim nie sprawia, żeby moje włosy się łatwo rozczesywały, na czym zależy mi najbardziej (jak to robi m.in. odżywka z Alterry granat i aloes), chociaż na pewno rozczesują się lepiej, niż gdybym w ogóle nie użyła odżywki 
  • nie zauważyłam też efektu wygładzenia włosów, ani połysku
  • moje włosy też nie były jakoś widocznie bardziej nawilżone czy odżywione
Podsumowując, zdecydowanie nie jest to najlepsza odżywka, z jaką miałam do czynienia. W kategoriach ceny, wydajności i spłukiwania jest bardzo dobra, jednak nie działa chyba na moje włosy tak, jakbym sobie tego życzyła. Przede wszystkim brakuje mi w niej większego wygładzenia włosów, dzięki czemu może by się lepiej rozczesywały. Czy kupię ponownie? Raczej nie. Czy polecam? I tu mam mieszane uczucia. Zależy jakie macie wymagania od odżywek. Na KWC część dziewczyn ją kocha i wychwala ponad niebiosa, a część jej nie znosi. Uważam jednak, że za cenę poniżej 5 złotych zdecydowanie warto wypróbować ją na własnych włosach. Może się w niej zakochacie :) Ja jednak nie jestem z niej aż tak zadowolona, jak z odżywki z Alterry. 
To tyle. Za kilka dni planuję dla was zapowiadaną recenzję kolagenowych płatków pod oczy z L'biotici, więc bądźcie czujne. Pozdrawiam i życzę miłej końcówki soboty oraz równie przyjemnej niedzieli :)

wtorek, 9 października 2012

Ostatnie ulubione książki

Hej dziewczyny! Miały być recenzje (m.in. kolagenowych płatków pod oczy z L'biotici), makijaże i inne twórcze posty, niestety nadal jestem chora (już trzeci tydzień, brrrr) więc nie mam nawet siły na jakieś większe testowanie. Mocno zaniedbałam też wasze blogi :( Ponownie biję się w pierś i obiecuję poprawę, kiedy tylko będę w stanie trochę dłużej posiedzieć przy monitorze. Dlatego dziś postanowiłam postawić na lekki temat, czyli moje ostatnie ukochane książki. Chyba żadna z was nie wie, że jestem magistrem filologii polskiej, tak więc książki w wydaniu akademickim (szczególnie te o historii i krytyce literatury) i czysto rozrywkowym są moim konikiem :) Mój gust czytelniczy jest jednak nieco zróżnicowany. Są miesiące, gdy czytam wyłącznie utwory z moich ukochanych epok literackich, czyli pozytywizmu i Młodej Polski, a są miesiące, gdy czytam tylko i wyłącznie tzw. "nowoczesny chłam" - oczywiście to stwierdzenie potraktujcie z wielkim przymrużeniem oka ;) A co pokochałam szczególnie mocno ostatnio?
Czeskie reportaże Mariusza Szczygła. Autor ten to prawdziwy "czechofil", który w każdej swojej książce o naszych południowych sąsiadach udowadnia, że życie tak blisko nas jest tak różne. Czy wiedziałyście, że w Czechach instytucja chowania zmarłych jest już mocno passe? Duża część mieszkańców Republiki Czeskiej po prostu kremuje swoich zmarłych, a urny ustawia w salonie lub grzebie je we własnym ogródku. 
Laska nebeska to natomiast mój ostatni zakup. Jak pisze Szczygieł: "Czesi zostali wymyśleni po to, by poprawiać Polakom humor" :) To zbiór naprawdę ciepłych i poprawiających nastrój felietonów. Bardzo polecam. 
Ostatnio uwielbiam także księgę, którą dostaliśmy z mężem od znajomych rodziców z okazji ślubu. Jest wspaniała! Dużo w niej porad dla pani domu, przepisów, kolęd, pieśni i życzeń. Bardzo lubię ją przeglądać. Z resztą zobaczcie jak fajne treści zawiera:
Od kilku dni natomiast zatapiam się (w miarę możliwości zdrowotnych ;) w lekturze trylogii Millennium, zapowiada się nieżle:
Jeszcze krótka informacja. Ostatnio jest szał na książkę pt. Pięćdziesiąt twarzy Greya. Możecie ją kupić taniej w Biedronce, w folderze ważnym do 17 października w cenie 29,99 zł.
Ok, to na tyle dziś. Idę zdychać pod koc :) Trzymajcie się i koniecznie napiszcie mi, co wy ostatnio fajnego przeczytałyście :)

niedziela, 7 października 2012

Ostatnie nowości

Cześć! Ostatnio poczyniłam kilka zakupów, nie tylko kosmetycznych. Kosmetyki to głównie produkty kupione w promocji marek własnych Rossmanna. Zacznę od nich właśnie:
Postanowiłam przetestować kosmetyki do włosów Alterry. Kupiłam więc odżywkę z granatem i aloesem oraz szampon z morelą i pszenicą. Zdążyłam już je trochę poużywać. Obydwa produkty są naprawdę dobre i czuję, że zagoszczą w mojej łazience na stałe.
Kolejne dwa produkty to kosmetyki z serii Babydream fur Mama. Wiąże się z nimi zabawna sytuacja. Otóż poprosiłam męża o zakup olejku fur Mama, mąż nie mógł znaleźć go w sklepie, więc poprosił panią ekspedientkę. Pani jednak podała mu... lotion ;) Jednak u mnie nic się nie zmarnuje :) Używałam już tego lotionu i jestem bardzo zadowolona. Pachnie taką świeżością, zapachem małego dziecka, bardzo mnie ta woń uspokaja i odpręża. Olejek z tej samej serii dokupiłam już samodzielnie :) Planuję używać go do olejowania włosów. Ma bardzo obiecujący skład.
Następne produkty to dobrze wszystkim znany krem do mycia twarzy z Alterry z wyciągiem z dzikiej róży. Natomiast krem do rąk Isany z 5% mocznika jest dla mnie nowością. Pachnie bardzo słodko i rzeczywiście solidnie nawilża dłonie.
Ostatnio kupiłam także umilacza kąpieli z Luksji - kremowy płyn do wanny oliwkowo-aloesowy. Ma śliczny zapach charakterystyczny dla takich linii zapachowych i robi mnóstwo piany, która utrzymuje się do końca kąpieli. Dodatkowo jest wielki (aż litr pojemności) i dość tani (8,99 zł.) Moim zdaniem stanowi świetną alternatywę dla uwielbianych kiedyś przeze mnie płynów do kąpieli z Original Source. Wzięłam też kulkę - antyperspirant z Nivei Dry comfort, niestety przy intensywniejszych ćwiczeniach mój ałun z Crystal sobie nie radzi.
Podczas ostatniej wizyty w Super-Pharmie postanowiłam w końcu wymienić swoje punkty, które zgromadziłam na karcie Lifestyle. Zdecydowałam się na kolagenowe płatki pod oczy z L'biotici. Spodziewajcie się za jakiś czas ich recenzji. W drogerii Jaśmin kupiłam natomiast pogrubiająco-wydłużający tusz w tubce z Celii. Mam zamiar napełnić nim puste i wyszorowane opakowanie po tuszu The Falsies Maybelline. W KWC zbiera naprawdę dobre recenzje - klik
Zdecydowałam się także na zamówienie ze strony internetowej www.zrobsobiekrem.pl. Zamówiłam glinkę zieloną, żel hialuronowy i algi morskie. Glinka zielona sprawuje się całkiem nieźle, matuje i oczyszcza twarz. Mieszam ją razem z żelem hialuronowym i dodaję odrobinę wody mineralnej, aby uzyskać konsystencję papki. Niestety spirulina, czyli algi się u mnie nie sprawdziły. I nie chodzi tu o działanie, czy jakieś podrażnienie, a mianowicie o zapach. Niestety jest dla mnie nie do wytrzymania, a że jestem bardzo wrażliwa na zapachy to żegnam się z tym kosmetykiem. Dlatego gdyby któraś z was chciała go wypróbować, jestem otwarta na propozycje wymiany na jakiś inny kosmetyk/półprodukt/odlewkę/odsypkę :)
Zakupy, które sprawiły mi najwięcej radości zrobiliśmy z mężem dziś. Na pierwszy ogień książki, mąż wybrał sobie swoje ulubione sensacje, a ja swoje ukochane reportaże. Uwielbiam Jacka Hugo-Badera i Mariusza Szczygła! Chociaż ich styl pisania jest zgoła inny, to historie, które opowiadają wciągają mnie na długie godziny :)
Nie potrafiłam przejść obojętnie przy stoisku w centrum handlowym, przy którym przemiła dziewczyna robiła ręcznie biżuterię. Najpierw zdecydowałam się na czerwoną bransoletkę ze słoniem, a po chwili wróciłam po zielone jabłuszko :)
Ostatnim zakupem (na ten tydzień, bo za dwa tygodnie mam urodziny :D) jest biustonosz do ćwiczeń z Tchibo. Dlaczego akurat z Tchibo, a nie np. z jakiegoś sklepu odzieżowego? Wstąpiliśmy z mężem tam na szybką kawę podczas zakupów i rozmawiając przy kasie z panią ekspedientką, od słowa do słowa, pokazała mi te staniki. A że mierzyłam już jeden w H&M i był naprawdę kiepskiej jakości, to zdecydowałam się na ten z Tchibo. Zdążyłam go przetestować, trzyma, co ma trzymać na miejscu, ma naturalny skład i daje skórze oddychać. Jestem z niego bardzo zadowolona. 
To tyle. Dzięki tym, którzy wytrwali do końca ;) Miłej niedzieli i do następnej notki!

piątek, 5 października 2012

Wrześniowe denko



Hej! Wrzesień już dawno za nami, moi (i wasi) ulubieńcy też już się dawno pojawili, a dziś czas na projekt denko. We wrześniu udało mi się zużyć wiele produktów, z czego się bardzo cieszę. Kilka perełek też wskoczyło na ich miejsce (głównie produkty z promocji marek własnych Rossmanna). Ok, nie przedłużając, oto moje denka:
I po kolei:

  • Noni Care, krem pod oczy anti ageing – pisałam o nim TU, bardzo dobry kosmetyk, zastąpiłam go kremem pod oczy z AA Wrażliwa Natura
  • Biochemia Urody, Hydrolat Oczarowy – używałam go jako toniku i w tej roli sprawdził się całkiem ok, aczkolwiek chyba przekonuję się, że w ojej pielęgnacji toniki nie są rzeczą niezbędną
  • AA Ultra Odżywianie, płyn micelarny – bardzo dobry płyn, świetnie zmywał lekki makijaż, dla mnie płyny z AA są niezastąpione w swojej kategorii cenowej, już mam jego następcę, który z resztą wylądował w ulubieńcach września :)
  • Flos-lek, żel do powiek i pod oczy ze świetlikiem lekarskim – również jeden z ulubieńców września, trzymany w lodówce znakomicie orzeźwiał i pobudzał rano, zapewne kupię go ponownie
  • próbki: La Roche Posay Anthelios XL 50+, Iwostin Sollecrin 25+ - ot, zwykłe kremy z filtrem, nic szczególnego, a dodatkowo Anthelios miał jakiś dziwny zapach… nie wiem czy kupię, jeśli już to Iwostin

  • Isana, żel pod prysznic o zapachu mango i gruszki – żel miał w sobie małe kulki, które pękały podczas używania, ot, zwykły żel, po prostu mył i ładnie pachniał :)
  • Luksja, SkinKind, żel pod prysznic – żel miał bardzo orzeźwiający zapach (coś w aromacie ogórka) był wydajny i tani, chętnie skuszę się na inne wersje zapachowe, na razie zaś używam żelu z Palmolive o zapachu irysa i paczuli
  • Joanna Naturia, peelingi  myjące do ciała gruszka i porzeczka – dostałam je od mamy i tylko dlatego ich używałam, ogólnie mają bardzo słabą moc zdzierającą, bardziej można je traktować jako urozmaicenie zapachowe kąpieli/prysznica

  • Isana, zmywacz do paznokci zielony – całkiem fajny zmywacz, używam na przemian z biedronkowym Nailty, na razie mam w planach zakup Nailty z pompką
  • Sally Hansen Maximum Growth, odżywka do paznokci – robiłam jej porównanie ze słynną (choć obecnie przeżywającą „odrzucenie” ;) odżywką z Eveline, możecie znaleźć tę recenzję TU
  • Ziaja sensitiv, antyperspirant w kremie – dość słaby produkt, dobry raczej na zimowe i jesienne dni, latem niestety nie radził sobie, nie kupię go ponownie, zastąpiłam go kulką Nivei
  • Isana, masło do ciała mleko i orzech włoski, edycja limitowana – tego produktu najbardziej mi żal ;) kiedy się tylko pokazał był na niego wielki bum, więc i ja się skusiłam i nie żałuję, wspaniale nawilżało, miało supergęstą konsystencję, było bardzo przyjemne w użyciu i do tego pachniało domem :) tzn mlekiem ;) bardzo szkoda, że to edycja limitowana, z chęcią kupiłabym kolejne opakowanie, tym bardziej, że kosztowało około 5 złotych, na razie używam w zamian masła z TBS-u i po raz kolejny zakupionej Afryki z BeBeauty
  • BeBeauty, balsam do stóp – zakup z Biedronki, jest to „następca” lawendowego, fioletowego balsamu i muszę przyznać, że tamten było niebo lepszy, zastąpiłam go kremem z Fuss Wohl z mocznikiem, który uwielbiam
  • Maybelline, The Falsies, tusz do rzęs pogrubiająco-podkręcający w kolorze brązowym – świetny tusz, rzeczywiście pogrubiał i podkręcał rzęsy, opakowanie zostawiam, bo dziś dokładnie je wyczyściłam w środku i kupiłam tusz w tubce Celii, jak już wykończę mojego ulubieńca z Essence to zobaczę, co z tej mieszanki wyniknie
  • Essence Long lasting eyepencil, kredka do oczu w kolorze Hot Chocolate – fajna kredka za niewielkie pieniądze, niestety jest wysuwana i szybko mi się złamała, a ciężko było malować takim kikutem, na razie jestem szczerze oddana kreskom, które robię cieniami na mokro :)

To tyle. A wy za jakimi zdenkowanymi produktami tęsknicie najbardziej? Pozdrawiam :)